Tajemnica, która znika z porannym słońcem

Antonia stała przy bramie cmentarza, z dala od tłumu, który zebrał się, by pożegnać Wjaczesława Ilicza. Ludzie płakali, przytulali się i szeptali wspomnienia, podczas gdy ona milczała. Niezauważalna. Jakby jej obecność była tu błędem. Serce ściskało się, jakby ktoś zawiązał je w ciasne węzły. Ale nie z żalu — z uświadomienia sobie, że przez całe życie pozostawała na uboczu, w cieniu.

Kiedy dowiedziała się, kim był jej ojciec, przestała żyć i zaczęła obserwować życie innych, w którym nie było dla niej miejsca. Oficjalnie miał rodzinę: żonę Olgę i córkę Swietłanę — piękną, odnoszącą sukcesy, kochaną. Antonia była przypadkiem. Błędem. Żyjącym wyrzutem sumienia, którego starannie ukrywał przed wszystkimi.

Jednak czasami przychodził. Przynosił pierniki, książki, cicho głaskał po głowie. Nie jak ojciec — jak człowiek, dręczony wyrzutami sumienia. W tych chwilach wydawało jej się, że są rodziną. Chociaż na chwilę. Chociaż w wyobraźni.

Tajemnice nie stają się prawdą z upływem czasu. Nigdy nie nazwał jej córką przy wszystkich. Nie zabrał do domu. Nie przedstawił Swietlanie. Na początku Antonia wierzyła, że wszystko się zmieni, potem po prostu przestała czekać. Ale ból pozostał — nauczyła się z nim żyć.

Kiedy miała dwadzieścia osiem lat, ojciec wręczył jej klucze do mieszkania babci. Powiedział: „Zasłużyłaś na to”. To było jedyne dowód na to, że ją uznaje. Choć formalnie. Choć bez słów. A teraz — mieszkanie zostało jej zapisane.

Na ogłoszenie przyszła z drżącymi rękami. Spojrzenia wbijały się w nią jak ostrza. Swietłana zacisnęła usta, matka patrzyła przez nią.

Оцените статью
Tajemnica, która znika z porannym słońcem
“Я больше там выступать не буду”, — заявил Валерий Леонтьев