Miasto zanurzyło się w lodowatej, listopadowej mgle. Wiktor skrył się za szarym welonem, a dźwięk deszczu stukającego o okno obudził Ewę z zamyślenia. Na zewnątrz panowała ciemność, mimo że wskazówki zegara prawie wskazywały siódmą rano. Leżała, widząc przez mokre szkło rozmyte kontury domów i nagich drzew. Jak posłać córkę do szkoły w takim czasie? Tym bardziej, że poprzedniego dnia Martyna skarżyła się na ból gardła.
— Jak tu mokro… — zamruczała Ewa, otulając się kocem. Zwyczaj porannych rozmów z mężem pozostał, mimo że Michał odszedł trzy miesiące temu. W mieszkaniu panował wilgotny chłód — kaloryfery jeszcze nie grzały. Ewa podciągnęła kołdrę pod brodę, próbując zasnąć, ale sen nie przychodził. Sumienie ją gryzło: czas obudzić córkę. Z westchnieniem wstała, włączyła czajnik i zaczęła przygotowywać śniadanie. Lodówka była niemal pusta — apetyt zniknął, a Ewa kupowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Posmarowała chleb dżemem i obudziła Martynę. Otulając córkę ciepłą kurtką, Ewa zamknęła za nią drzwi, szukając ulubionego chusteczki z kwiatowym wzorem, ale nie znalazła, więc znów wskoczyła pod kołdrę.
Deszcz wzmagał tęsknotę, niszczącą duszę. Minęły już trzy miesiące odkąd Michał odszedł. Początkowo spotykali się w sprawie dokumentów rozwodowych, ale potem te spotkania się skończyły. Regularnie przelewał pieniądze na Martynę, dzwonił, zabierał ją na spacery. Ewa unikała rozmów na żywo. Starała się przekonać siebie, że wszystko jest w porządku: zrobiła nową fryzurę, śmiała się z koleżankami, żartowała w pracy. Ale w środku wszystko krzyczało: nic nie jest w porządku.
Chciała wyrzucić wszystkie rzeczy Michała, które przypominały o nim. Ale jego pamiątki — pamiątki z podróży, flakon jego perfum, kubek z napisem „Najlepszy” — wciąż stały na swoich miejscach. Sprzątanie ich było bolesne, ale dziwnie przynosiło ulgę. Ewa litowała się nad sobą, a w tym litowaniu znajdowała gorzkie pocieszenie. Za każdym razem, gdy sprzątała, natrafiała na coś, co mu przypominało. Oto drewniany amulet — kupili go w Gdańsku, gdy spacerowali po starych uliczkach, śmiali się i snuli plany na przyszłość. A to słuchawki — prezent na Dzień Kobiet. Michał wtedy zażartował: „Kobiety kochają uszami, a uszy to diamenty. Skoro nie ma diamentów, to masz słuchawki — niech twoje uszy się cieszą”.
Zapach Michała ścigał ją wszędzie. Jego odzież, poduszki, nawet jej własne rzeczy miały delikatny zapach jego wody toaletowej. W takich chwilach Ewa czuła, jakby wracała do przeszłości — do ich rodziny, ich marzeń, ich szczęścia. Ale zapach znikał, a rzeczywistość znowu stawała się nieubłagana. Rodziny już nie było. Planów też. Pozostała tylko rutyna: dom, praca, córka.
Ewa unikała spotkań z przyjaciółmi. Byli to ci sami ludzie, z którymi rozmawiali razem z Michałem. Rozmowy bez niego były nie do zniesienia — zaczynały się pytania, współczujące spojrzenia, słowa: „Byliście taką wspaniałą parą”. Ona wiedziała, jaką parą byli. Idealną. Ale to już przeszłość.
Ewa była przekonana, że Michał ma inną. To przez nią wszystko się skończyło. Pięć lat temu zgodził się na pracę na wschodniej Syberii. To uratowało ich — spłacili kredyt hipoteczny, kupili samochód. Ale to sama ta praca go zabrała. Ewa wciąż pamiętała ten telefon. Obca kobieta, która przedstawiła się jako „życzliwa osoba”, powiedziała: „Twój mąż cię zdradza. Ma inną”. Michał nie zaprzeczył. Usiadł na kanapie, zasłonił twarz rękami i milczał. A potem odszedł do swoich rodziców. Następnego dnia wrócił, kiedy Martyny nie było w domu.

