Dziennik. 15 października.
Od jakiegoś czasu mieszkańcy skarżyli się na nieustanny dźwięk alarmu dochodzący z domu na rogu. Po tygodniu ich cierpliwość wyczerpała się, więc ktoś postanowił wezwać policję. To, co znaleźli funkcjonariusze, wstrząsnęło wszystkimi.
Wszystko zaczęło się w poniedziałek. Dom na rogu był dobrze znany wszystkim – solidny, z rzeźbionymi oknami, pomalowany na blado-niebieski, jakby wyblakły od upływu lat. Mieszkali tam starsi państwo – cisi, nieśmiali, ale serdeczni, jeśli ktoś spotkał ich przy bramie.
Pierwszy dźwięk syreny rozległ się późnym wieczorem. Ludzie wychodzili na dwór, kręcili się przy klatkach schodowych. Po pięciu minutach alarm nadal nie ustawał, więc rodzina Pietrowych z parteru podeszła do domu. Gospodyni, Olga Iwanowna, otworzyła drzwi, poprawiając chustkę na ramionach. «To wina systemu» – wyjaśniła z zmęczonym uśmiechem. «Serwisant obiecał przyjść.»
Następnego dnia znów o dziewiątej wieczorem. Tym razem sąsiedzi tylko wymienili spojrzenia: «Wygląda na to, że serwisant ma dwie lewe ręce.» Trzeciego dnia syrena ponownie ogłuszyła podwórze. Ludzie narzekali na brak snu. Olga Iwanowna, wychodząc na ganek, powtarzała jak mantrę: «Serwisant jutro przyjdzie.»
Tak minął tydzień. Wciąż ten sam dźwięk. Te same tłumaczenia.
Szóstego dnia ktoś zadzwonił na numer 102.
Policjantka, kapitan Sienionowa, dokładnie obejrzała dom. Wszystko było czyste, wręcz zbyt czyste. Jednak coś ją zaniepokoiło. Ściana, w której biegły kable, została przemalowana, a tynk w jednym miejscu pękł. Kabel jakby się poruszał.
«Kabel odchodzi,» mruknęła Olga Iwanowna.
«A gdzie mąż?» – nagle zapytała Sienionowa.
Kobieta zamarła.
«Pojechał do siostry,» odpowiedziała, jej głos zadrżał.
Policjantka przejechała ręką po ścianie – pod palcami coś chrupało. To była szpara.
Po godzinie przyjechali eksperci.
Za płytami gipsowymi, w wąskiej niszy, leżał mężczyzna. Żywy. Skóra na kościach, zapadłe oczy, jak u martwego. Nie mówił. Tylko patrzył.
Okazało się, że Olga Iwanowna myślała, że zabiła go podczas kłótni – to albo serce, albo uderzenie. W panice zamurowała go, nawet nie sprawdzając pulsu.
Alarm uruchamiał się, gdy próbował się poruszyć. Każdy jego ruch to był kolejny wstrząs – syrena włączała się za każdym razem, gdy się ruszał.
Wołał o pomoc. I ktoś go usłyszał.

