Tatiana zatrzasnęła walizkę, odstawiła ją w przedpokoju i zanim sięgnęła po płaszcz, postanowiła jeszcze raz upewnić się, czy na pewno niczego nie zostawiła.

Powoli obeszła pokoje, ogarniając wzrokiem mieszkanie, które przestało być już jej domem. W kuchni oparła się ramieniem o framugę drzwi, a w pamięci natychmiast ożył tamten wieczór, kiedy po raz pierwszy jadła kolację przy tym stole. Wtedy Dmitrij przyprowadził ją, by przedstawić matce. W środku szalał w niej cały wachlarz uczuć – lęk, chęć spodobać się i szalona miłość do Dimy, jak go wtedy pieszczotliwie nazywała.
Strach okazał się niepotrzebny. Matka Dmitrija, Wiera Pietrowna, przyjęła ją jak własne dziecko. Po ślubie zawsze stawała za Tanią murem, szczególnie gdy coś jej nie wychodziło. A na początku nie udawało się prawie nic. Tania nie umiała gotować – w domu dziecka nikt tego nie uczył. Tak, była wychowanką sierocińca, ale nie od urodzenia. Rodzice, oboje chirurdzy, zginęli w wypadku samochodowym, kiedy wieźli pacjenta z rejonowego szpitala. W wieku pięciu lat dziewczynka została z babcią, a w dziesięciu latach straciła i ją.
Dom dziecka nie należał do najlepszych, ale Tania nie zeszła na złą drogę, jak wielu jej rówieśników. Po ukończeniu szkoły chciała odzyskać mieszkanie rodziców, lecz okazało się, że dawno zostało sprzedane. Właśnie wtedy poznała Dmitrija. To on pomógł jej znaleźć pracę, wynająć pokój u starszej kobiety imieniem Agafja, a potem zaczął się o nią zalecać. Po trzech miesiącach wzięli ślub. Zamieszkali w jego trzypokojowym mieszkaniu razem z Wierą Pietrowną.
Rok temu Wiera Pietrowna zmarła na raka, którego nie dało się już operować. Jakby ktoś podmienił Dmitrija. Zaczął pić, nocami znikał z domu. A wczoraj Tania zobaczyła, jak obejmuje jakąś dziewczynę przy wejściu do klatki. Chciała porozmawiać z nim wieczorem, ale w ogóle nie wrócił. Nad ranem, po bezsennej nocy, spakowała rzeczy.
Tania wciąż stała, wspominając ich życie, kiedy z przedpokoju dobiegł ochrypły wrzask. Dmitrij, ledwie trzymając się na nogach, wpadł do mieszkania z tą samą dziewuchą – zupełnie trzeźwą, co wydało się Tani dziwne.
– Na co się gapisz? – warknął. – Zbieraj swoje manatki i wynoś się! Bezwartościowa wydmuszka! Teraz ze mną będzie mieszkać Werka, ona urodzi mi dzieci, w przeciwieństwie do ciebie, jałowego pustego kwiatu.
Serce Tani ścisnęło się boleśnie. Oparła się o ścianę, żeby nie runąć na podłogę.
– Nie przejmuj się, już wychodzę – powiedziała cicho.
– Dobra dziewczynka. Żeby cię tu za pięć minut nie było – odburknął.
Chciała krzyknąć: „Dima, otrząśnij się! Twoja matka w grobie by się przewróciła!”, ale przemilczała to, chwyciła walizkę i wyszła.
Drzwi zdążyły się już prawie domknąć, gdy dobiegły ją jeszcze słowa:
– Chodź, Werka, będziemy robić dzieci.
Tatiana mocno zacisnęła powieki, powstrzymując łzy. Na ulicy zatrzymała taksówkę i wsiadła do środka.
– Dokąd jedziemy? – zapytał kierowca.
Dokąd? Sama nie wiedziała. Przypomniała sobie Agafję – może wciąż żyje?
Taksówka zatrzymała się przed starym blokiem. Tania weszła do klatki, nie rozglądając się na boki, ale już przy drzwiach ktoś ją zawołał:
– Tania?
Na ławeczce siedziała Agafja.
– Co się stało, dziecko? – z troską zapytała.
Tania rozpłakała się na całego.
– Chodź, chodź do mnie – przyciągnęła ją Agafja.
Staruszka wciągnęła ją do mieszkania, posadziła przy stole i nastawiła czajnik.
– Opowiadaj.
Tania wyrzuciła z siebie całą historię, od pierwszego dnia znajomości aż po dzisiejszy skandal.
– Kochasz go? – spytała Agafja.
– Tak.
– To walcz.
– W jaki sposób?
– Pójdziemy do jednej znajomej.
Przyprowadziła ją do Marfy Siemionowny – starej kobiety o przeszywającym spojrzeniu.
– Daj ręce.
Pokój jakby ściemniał. W powietrzu zatańczyły cienie, a Tania skamieniała z przerażenia.
– Twój mąż jest pod miłosnym urokiem – powiedziała Marfa. – Znajdź w mieszkaniu podkład, coś, co mu podłożyli.
Tania wróciła do domu. Dmitrij spał. Pod materacem znalazła zasuszone zioła, zawinęła je w skarpetę i zaniosła Marfie.
– Przyjdź jutro.
Następnego dnia Marfa podała jej dwa małe flakoniki.
– Ten wlewaj do jedzenia, po pięć kropel przez trzy dni. A ten do kąpieli. Jeszcze dziś wróci mu rozum – wyjaśniła.
Tania zrobiła wszystko, jak jej kazano. Po trzech dniach Dmitrij był jak inny człowiek. Po tygodniu sam zaczął mówić o tym, co wyprawiał.
– Wybacz mi.
– Po prostu mnie kochaj – wyszeptała Tania.
Minął rok. Dziś Tatianę wypisują ze szpitala położniczego. Urodziła bliźnięta – chłopca i dziewczynkę, wbrew lekarskiej diagnozie mówiącej o bezpłodności.
Niech już nic nie przyćmi ich szczęścia.

