Mieszka piętro wyżej. {{IMAGE 1}}
– Lubo, w sobotę czekamy na was z Dimą na moim jubileuszu w restauracji przy teatrze, no wiesz której – oświadczyła uroczyście sąsiadka Tatiana przez telefon, kiedy Liuba była w pracy.
– Dziękuję, Taniu, oczywiście przyjdziemy – odpowiedziała wesoło i odłożyła słuchawkę.
Do soboty zostały trzy dni i Liuba postanowiła zajrzeć do centrum handlowego – od dawna nie odświeżała garderoby. Zresztą wypatrzyła już tam elegancki kostium, który świetnie nadawałby się na uroczystość: do pracy był zbyt strojny, ale na jubileusz w sam raz.
Zakupy odłożyła na jutro po pracy, a dziś trzeba było ugotować kolację. Ale najpierw – skoczyć do supermarketu.
„Dima jak zawsze nie ma czasu, wraca późno, znowu ja będę targać ciężkie torby”, westchnęła w myślach.
Kiedy zbliżała się do domu, zobaczyła pod blokiem samochód męża.
„Ciekawe, czemu dziś tak wcześnie? Zwykle jest nie wcześniej niż o ósmej” – pomyślała zaskoczona.
Wjechała windą, otworzyła drzwi kluczem i od razu potknęła się o jego buty. Dziwne – przecież zawsze starannie ustawiał obuwie.
Zostawiła siatki w kuchni i zajrzała do pokoju. Dmitrij leżał na kanapie odwrócony plecami.
„Coś niesamowitego, zupełnie do niego niepodobne”, pomyślała Liuba i, postanowiwszy go nie budzić, przebrała się i zabrała za kolację. Gdy wszystko było gotowe, delikatnie dotknęła męża za ramię:
– Hej, śpiochu, dość tego leżenia! W nocy nie zaśniesz. Czas na kolację, przestań się już wygłupiać – szturchnęła go ponownie, lecz wciąż nie reagował.
Odwróciła go na plecy i znieruchomiała: jego ręka była lodowata i bezwładnie zwisała z kanapy.
Zdrętwiała, potem wybiegła na klatkę schodową i zaczęła dzwonić do sąsiadki. Tatiana otworzyła drzwi z uśmiechem:
– Cześć, Lubo… – urwała jednak, widząc jej zupełnie pobladłą twarz.
– Co się stało? – zaniepokoiła się. – Wyglądasz jak zjawa.
– Dima… – Liuba bezsilnie osunęła się po ścianie, a sąsiadka w porę ją podtrzymała.
Tatiana wezwała karetkę, a Liuba siedziała jak sparaliżowana.
– A gdzie Nastia? – zapytała sąsiadka.
– Ma korepetycje, wróci około dziewiątej – odpowiedziała automatycznie.
Lekarz z pogotowia tylko rozłożył ręce:
– Nic się już nie da zrobić. Nagły zgon, wygląda na zawał.
– Jak to możliwe? Ma dopiero czterdzieści lat, nie pił, nie palił, uprawiał sport! – patrzyła na lekarza z niemym pytaniem.
– Zdarza się.
Na pogrzebie Liuba stała jak skamieniała. Z jednej strony podtrzymywał ją brat, z drugiej – córka Nastia, która nie mogła przestać płakać. Stypa i kolejne dni minęły jak we mgle.
Później było jeszcze trudniej. Bała się zostawać sama w mieszkaniu i z utęsknieniem czekała wieczorów, gdy Nastia wracała ze szkoły i ze spacerów z chłopakiem. Najstraszniej było usiąść na tej samej kanapie.
– Lubka, chodź, zabierzemy waszą kanapę na działkę, a tobie oddamy naszą – prawie nową. Inaczej będziemy musieli kupić kolejną. A sobie weźmiemy szerszą, sama widzisz, jakie z nas z mężem pączki.
– Dziękuję, Taniu – zgodziła się z ulgą.
Wieczorami dużo rozmyślała. Nastia miała wkrótce zdawać na studia, a więc potrzebne były pieniądze. Po śmierci męża córka stała się sensem jej życia i Liuba przysięgła sobie, że zrobi wszystko, by Nastii niczego nie brakowało.
„Dla niej będę pracować bez wolnych dni. Zresztą jakie to teraz święta, skoro obok nie ma Dimy” – myślała.
Wydawało się, że z czasem ból powinien przycichnąć, lecz było tylko gorzej. Tylko czasem Dima przychodził do niej we śnie, a ona budziła się ze łzami w oczach. W weekendy jeździła na cmentarz, siadała przy jego grobie i rozmawiała z nim, a na duszy robiło się odrobinę jaśniej.
Minęło pół roku. Nastia dostała się na uczelnię. Pewnego dnia Liuba, przechodząc obok lustra, przyjrzała się swojemu odbiciu i przeraziła się.
„Boże, pora wracać do życia. Ten czarny kostium – precz, i włosy też trzeba by w końcu ściąć” – pomyślała.
Kiedy wróciła od fryzjera, Nastia aż westchnęła z zachwytu:
– Mamo, wyglądasz o dziesięć lat młodziej! Ale się cieszę!
W pracy koleżanki i koledzy przywitali ją pełnym uznania szeptem:
– Świetnie wyglądasz! Wiedzieliśmy, że dasz radę!
Jeszcze jedno spotkanie w autobusie.
Nadeszła wiosna. Pewnego dnia Liuba wracała z pracy, wstąpiła do sklepu, a potem, wchodząc do klatki, próbowała nacisnąć przycisk windy, ale ręce miała zajęte torbami. Nagle ktoś zrobił to za nią. Weszła do windy, a za nią – mężczyzna.
– Dobry wieczór. Ja na dziewiąte piętro, a pani? – uśmiechnął się.
– Na ósme – odpowiedziała Liuba.
– To znaczy, że jesteśmy sąsiadami! Niedawno kupiłem tu mieszkanie. Przy okazji, mam na imię Artiom. A pani?
– Lubow – odparła sucho.
Winda się zatrzymała, wyszła, lecz on wyszedł tuż za nią.
– Pozwoli pani, że potrzymam torby, dopóki znajdzie pani klucze – zaproponował z otwartym uśmiechem. – Proszę się nie bać, naprawdę jestem państwa sąsiadem.
– Dziękuję – szybko otworzyła drzwi. – Do widzenia.
Drugi raz spotkali się w autobusie. Artiom uśmiechnął się i skinął głową, a w tej chwili pojazd gwałtownie szarpnął – Liuba nie utrzymała równowagi i wpadła twarzą wprost w jego pierś. Podnosząc głowę, z przerażeniem zauważyła ślad szminki na jego koszuli.
– Ojej, przepraszam, zniszczyłam panu koszulę!
Ale on tylko się roześmiał:
– Drobiazg! Przynajmniej kobiety zwrócą na mnie uwagę. Dawno nie jeździłem autobusem – samochód jest w warsztacie. Może to nawet wyjdzie mi na dobre.
Wysiadł kilka przystanków wcześniej, uśmiechając się na pożegnanie.
Wieczorem Nastia się spóźniła i Liuba zaczęła się niepokoić. W końcu córka wpadła do mieszkania rozpromieniona.
– Córciu, czemu nie odbierasz telefonu?
– Oj, mamo, rozładował mi się telefon! – wyjęła aparat z torebki. – No co ty się tak martwisz? Nic mi się nie stanie, przecież odprowadza mnie Sasza.
– Mamo, pewnie jest ci nudno samej. Może weźmiemy psa? – zaśmiała się Nastia.
– O nie, w weekendy chciałabym się wreszcie wyspać!
Następnego dnia Liuba szła powoli przez park – Nastia była u koleżanki, a Sasza ją odprowadzał, więc nie było powodu do niepokoju. Zamyślona nawet nie zauważyła, kiedy przed nią zatrzymał się mężczyzna.
– Artiom? – zdziwiła się.
– A spodziewała się pani kogoś innego?
– Nie. Wracam z pracy.
