„Mamo, przestań przesadzać, ile on naprawdę może zjeść? Ma dopiero sześć lat!” — odpowiedziała córka, gdy próbowałam jej wytłumaczyć, jak coraz trudniej jest nam z mężem zajmować się jej synem. Ta historia opowiada o tym, jak z mężem staliśmy się „przypadkowymi dziadkami” dla naszego wnuka i dlaczego czujemy się z tym coraz bardziej obciążeni.
Nasz wnuk w domu
Nasza córka, Anastasja, mieszka w Niemczech od pięciu lat. Wyjechała tam do pracy, gdy Vanja nie miał jeszcze dwóch lat. Początkowo planowała zarobić i wrócić, ale życie potoczyło się inaczej: znalazła pracę, wyszła za mąż za Niemca i została. Vanję zostawiła nam, uznając, że na wsi będzie mu spokojniej niż w obcym kraju.
Z mężem nie sprzeciwialiśmy się. Vanja to nasza jedyna radość, promyk w oknie. Chłopak jest energiczny, ciekawy świata, dusza towarzystwa. Ale teraz ma już sześć lat, chodzi do przedszkola, za chwilę pójdzie do szkoły, a z każdym rokiem coraz trudniej za nim nadążyć. Mamy swoje lata — ja mam 63, on 66. Do tego choroby, ogród, kury. A Vanja to jak żywy srebrny rtęciowy strumień, którego nie da się zatrzymać.
Finanse i życie
Anastasja wysyła nam pieniądze — 10–15 tysięcy rubli, kiedy się uda. Uważa, że to wystarczy na wnuka i na nas. Ale nie widzi, jak szybko te pieniądze znikają. Przedszkole, kurtka na zimę, buty, sekcja hokejowa, mleko i chleb — wszystko drogie. A Vanja często choruje, leki, wizyty u lekarzy. My dołożymy z emerytury, ale coraz ciężej.
Próbowałam porozmawiać z Anastasją, wyjaśnić, że nie mamy już sił ani pieniędzy. „Mamo, co tam Vanja może zjeść?” — odpowiada. „Przecież wam pomagam, czy to nie wystarczy?” Chciałam powiedzieć, że chodzi nie tylko o jedzenie, ale o ciągłe zmęczenie, ale przerwała mi: „Przecież jesteście dziadkami, powinno wam sprawiać to radość! A ja tutaj ciężko pracuję, żeby wszystkim było lepiej.”
Wątpliwości i ból
Nie chcę narzekać, ale czasem czuję, że staliśmy się dla Vani nie tylko rodziną, ale prawdziwymi rodzicami. Budziliśmy go do przedszkola, zbieraliśmy tornister, siedzieliśmy przy jego łóżku, gdy miał gorączkę, pocieszaliśmy, gdy tęsknił za mamą. Anastasja przyjeżdża raz do roku, a mimo że Vanja się cieszy, nazywa domem naszą wiejską chatę. To boli. Chciałabym, żeby dorastał z matką, ale rozumiem, że w Niemczech nie ma dla niego miejsca: nie ma własnego mieszkania ani czasu.
I tak wychodzi, że miłość to nie tylko radość, ale i ciężar, który czasem ciągnie w dół. A dzieci, nawet dorosłe, rzadko rozumieją, ile wysiłku wymaga powiedzenie prostych słów: „Wszystko w porządku, damy radę.”

