{Gdzie kwitnie miłość}

Gdy Varja obudziła się w poniedziałek rano, pierwsza myśl była prosta, a zarazem dziwnie spokojna: dzisiaj do niego nie napisze.
Nie z powodu urazy, ani z dumy. Po prostu dlatego, że wystarczy. Wystarczy zmuszać się do wytrzymywania. Wystarczy patrzeć w ekran, w te szare statusy «online», jakby miały one przywrócić choć odrobinę ciepła. Koniec z wymyślaniem słów, które i tak pozostaną bez odpowiedzi. Dziś wybiera ciszę. Swoją.

Kawa wyszła mocna, prawie jak u niego. Mechanicznie napełniła dwie filiżanki, postawiła obie na stole – jak dawniej. Potem zamarła, patrząc na drugą filiżankę.
Usunęła zbędne przedmioty ze stołu, znalazła w szkatułce stary wisiorek – cienką srebrną locketkę. Założyła ją. I poczuła, że w tym geście jest coś ważnego. Powrót.

Wieczorem zapaliła świecę. Usiedła przy oknie. Za szybą migotały światła, przejeżdżały taksówki, czyjeś śmiechy ginęły w ciemności. A wewnątrz było inaczej. Cicho. Spokojnie. Bez niepokoju. Bez niego.
Tam, gdzie wcześniej bolało, teraz było ciepło. Nie radość, nie ekstaza. Po prostu spokój. Prawdziwy, bez udawania. Tam, gdzie kiedyś mogła być miłość, teraz była ona. Sama. Ale cała.

I to nie koniec. To początek. Nie bajki. Nie marzenia. Po prostu życie. Swoje. I tego wystarczy.

Оцените статью