W szarym poranku w miasteczku Torżek, gdzie ostry wiatr roznosił po ulicach zapach wilgotnych liści, Polina nakładała serwis na pięć osób. Mimo że przy stole od dawna siadały tylko cztery osoby. Jednak jej ręce, jakby kierowane niewidzialną wolą, uporczywie powtarzały ten rytuał — cichy, niezachwiany, jakby chciały zatrzymać coś, czego już nie da się odzyskać.
Pięć filiżanek, pięć łyżeczek, pięć talerzyków. Wszystko starannie, z tą dokładnością, która pojawia się, gdy troska nie ma ujścia. Rano — owsianka i jajecznica, wieczorem — zupa i pączki. Czasem na piątym talerzu leżał kawałek ciasta — jakby przypadkiem. Czasami — pusty talerz, ale zawsze stał, jako znak: pustka nie powinna trwać wiecznie.
Ten fotel — jak sędzia. Ale to my mamy decydować.
Polina skinęła głową, nie wypowiadając słowa. Tego wieczora piąty fotel pozostał pusty. Bez talerza. Bez łyżki. Po prostu fotel — drewniany, zwykły, już nie brama do przeszłości.
W nocy obudziło ją światło na kuchni. Lampa świeciła, choć nikt jej nie zapalał. Polina podeszła i zobaczyła: na stole leżała kartka — na pożółkłym papierze, w linijkach — znajomy do bólu charakter pisma Galiny:
„Dziękuję, kochana. Teraz mogę odejść. Nie jestem sama. I ty też nie.”
Polina przeczytała, usiadła naprzeciw pustego fotela i zamknęła oczy. Kamień na sercu topniał, jak lód pod pierwszym słońcem. Od tego czasu nigdy więcej nie stawiała piątego talerza. Ale fotel pozostał — cichy, niemy, jak przypomnienie: miłość potrafi wracać.

